REFLEKSJE NAD…

Paul Dulski
30/06/22 23:39:30

Imigrantami - czy tolerancja wystarczy?

imigrant

Z czym zmagają się imigranci, gdy przyjeżdżają do obcego sobie kraju i jak są traktowani? Poznaj historię jednego z nich. Dzień z jego życia, pracując w międzynarodowej firmie, znanej na całym świecie. Czy jesteśmy tolerancyjni? Tak, ale czy tolerancja wystarczy?

Imigranci — dzień z życia jednego z nich...

Tym, czego mu brakowało w ostatnich latach, był sen. Sen. Głęboki i smaczny jak u dziecka. Kiedyś marzył o wygodnym europejskim życiu, a dzisiaj marzy, by obudzić się bez bólu mięśni i kręgosłupa oraz naciągniętych ścięgien. Wieczorna drzemka skończona — czas zbierać się do pracy. Jak co dzień na 23:00 do 7:00. Byłoby łatwiej, gdyby miał prawo jazdy i auto, ale to koszt, który przekracza jego możliwości. Chociaż do pracy ma tylko 30 km, z domu wychodzi po 20:00, by zdążyć na tramwaj o 21:00, następnie pociąg, a później kolejna przesiadka do autobusu. 

Wyglądać trzeba

Ubiera się w swój wyjściowy uniform. Eleganckie czarne spodnie, żółto-czerwona kurtka z dużym napisem na plecach „DHL”. Na ogolonej głowie czapka pod kolor z pomponem, a na nogach buty robocze z blachą — czarne z żółtymi paskami, wypastowane na wysoki połysk. Dumnie z podniesioną głową zmierza do miejsca przeznaczenia — swojego obozu pracy. 

Po drodze mija dziesiątki par oczu, wszystkie skupione są na nim; taki nienaturalny, obcy dla niemieckiej szarości. Nie jest byle kim. Jest pracownikiem wielkiej, znanej na całym świecie korporacji. Do pracy dociera na 22:00, czyli ma przed sobą jeszcze godzinę czekania w szatni. Kolejna chwila na drzemkę. Przebiera się w normalny pracowniczy strój — to jest normalne codzienne ciuchy, nakłada te same buty z blachą, jednak teraz wersja brudna, używana do roboty. Eleganckie szaty DHL-a chowa do szafki. 

Czas pracy, czas zacząć...

Ustawia się na swoim stanowisku pracy. Ma przed sobą do rozładowania siedmiometrowy kontener, załadowany paczkami po brzegi. Niektóre są lekkie i sypią mu się z góry na głowę, a inne ciężkie niczym głazy, wypchane karmami dla psów i żwirkiem dla kota. Czeka na niego jeszcze siedem takich kontenerów. Przestarzałe linie, sięgające tylko do 4 metra, zmuszają go do rzucania paczek w niewygodnej dla pleców pozycji. Czuje w nich ból, jakby zaraz miało mu coś pęknąć. Jednak modli się, by to nie nastąpiło, bo ktoś przecież musi pracować na rodzinę — dwójkę dzieci i żonę w ciąży. A przecież na paczkę z Europy czekają też kuzyni z Afryki.

Ledwo zdążył się rozgrzać i już pierwszy z całej nieskończonej grupy szefów, menedżerów, kierowników i brygadzistów wrzeszczy na niego, przekręcając jego imię, że czas na przerwę. Choć znane są mu hasła: jeden zespół, równość, tolerancja, to tak naprawdę istnieją tylko na papierze. Powszechnie wiadomo, że pierwsi na przerwę idą czarnoskórzy, później pozostałe nacje, następnie Turcy, a na samym końcu Niemcy. Ta informacja oznacza, że gdy wróci, będzie musiał pracować ponad sześć godzin bez przerwy, tir za tirem, non stop, jak w obozie pracy. 

Przerwa się należy... imigrantom też

Na przerwie siedzi w szatni. Nie zajmuje się czymś wybitnym, twórczym — po prostu jest „gdzieś”, może w pudełku nicości, może ogląda skróty meczów, może nigeryjski serial, gdzie każdy wydziera się na każdego. To jego czas dla siebie, czas bez żony, bez dzieci, a nawet bez szefa. Kiedy tak sobie siedzi, dostrzega coś znajomego — po szatni przemyka mała mysz, przeglądając stany magazynowe szafek. Na chwilę wychodzi z pudełka nicości: „Czyż tak miał wyglądać zakład pracy w najbogatszym kraju Europy?” 

Wraca do swego mozołu. Każda minuta wydaje się godziną. Czas stoi w miejscu, leci paczka za paczką, cała lawina. W głowie pustka, nie ma czym zająć myśli, żeby czas leciał szybciej. Gdyby tak można było chociaż puścić muzykę, ale nie — to zakazane. Tu nie można wnosić telefonu, nie można w sumie nic. Trzeba tylko pracować, najlepiej szybko, dokładnie, jak robot. Trafił mu się cały kontener z kartonami z zieloną taśmą. Oznacza to same karmy dla zwierząt — ciężkie paczki około 20 kg. 

Robi się gorąco, bardzo gorąco, mięśnie rozgrzane do czerwoności, pot leje się z czoła, aż w końcu z rąk wypada mu paczka. Konserwa z psim żarciem rozbryzguje się po kontenerze, a reszta puszek turla się po podłodze. Zwalnia, by trochę odpocząć. Ale nie może — już słyszy jak gruppenführer gwiżdże na niego jak na psa i wrzeszczy: „Gas geben, Gas geben!!!” 

Toaleta to luksus

Od przerwy mija już kilka godzin. Strasznie chce mu się sikać i czuje coraz większe ciśnienie. Mocz zaczyna wypływać mu oczami niby łzy. Ale jak opuścić stanowisko pracy, kiedy szef wrzeszczy, że jeszcze tyle roboty a czasu coraz mniej? W końcu jednak nie wytrzymuje. Wyskakuje z kontenera, woła szefa i przeskakując z nogi na nogę, gestami pokazuje krocze, tłumacząc, że musi do toalety. 

Führer naśmiewa się i mówi, że nie, ale po chwili puszcza go, zaznaczając, że ma minutę. Biegnie więc biorąc jego słowa na poważnie. Po drodze mija grupkę rozchichotanych Turków, palących papierosy. Wpada do ubikacji. Byłoby to wspaniałe uczucie, ulga dla pęcherza, gdyby nie to, że smród brudnej toalety i wszechobecnego moczu wypala mu spojówki. Boi się czegokolwiek dotknąć, bo ściany ubabrane są czymś brązowym. Myje ręce pod zimną wodą. Niestety, mydło się skończyło, ręczniki papierowe też. Wracając mija sprzątaczkę ze słuchawkami na uszach, prowadzi ona zawziętą dyskusję z kimś przez telefon, zmywając podłogę suchym mopem. 

Normy godzinowe tylko na papierze...jak tolerancja

Przy życiu trzyma go myśl, że jutro ma wolne. Nie musi iść do pracy; w końcu odeśpi. Jednak zza pleców wyłania się kolejny szef — ten trochę wyższej rangi. Pyta go, czy przyjdzie na nadgodziny. Nasz bohater wie, że mu się to nie opłaca, bo i tak większość z jego harówki pójdzie na podatek. 

Chciałby odmówić. W głębi duszy mówi „Nein!”, ale się boi. Ostatnie dziewięć miesięcy pracował przez firmę pośredniczą. Wiedzą, że jest dobry, dlatego zatrudnili go bezpośrednio na okres trzech miesięcy. Jeśli powie nie, ryzykuje, że nie przedłużą mu kontraktu. Zostanie na lodzie. Nie ma przecież żadnych specjalnych umiejętności, a niemiecki też zna tak sobie. Choć usta składają mu się w „Nein”, mówi „Ja, gerne” i kiwa głową, że tak. Marzenia o spaniu pryskają niczym bańka mydlana. Przedłużą mu kontrakt, ale tylko na sześć miesięcy, by nie poczuł się zbyt pewnie i nie odmawiał nadgodzin, a co gorsza nie poszedł na chorobowe. 

Pochwała rzecz zapomniana

Ostatnie minuty przyśpiesza, by skończyć swój kontener do 7. Jest cały mokry. Nie usłyszy jednak „Dobra robota! Dzięki!” Nie usłyszy nic. Jedyne co dostanie, to ten pogardliwy wzrok, mówiący: „Gdyby nie jedli tylko bananów, byliby bardziej wydajni”. 

Szybko sprząta stanowisko pracy. Wie, że nie zostało mu dużo czasu. Jeśli się nie pośpieszy, to ucieknie mu autobus. Biegnie więc do szatni, przebiera się w żółto-czerwone wyjściowe ciuchy DHL-a. Sunie do autobusu, widzi, że już podjeżdża. Nagle rozlega się sygnał. Na bramce ochrona go zatrzymuje, oczywiście tylko w ramach rutynowej kontroli, czy przypadkiem czegoś nie wyniósł. „Alles gut! Miłego dnia” — żegna go z uśmiechem ochroniarz. Przyśpiesza, wpada w ostatnim momencie. Drzwi się zamykają, a autobus rusza. Za jakąś godzinę w końcu będzie w domu, w swoim łóżku. Taki jest dzień obcokrajowca, czarnego z Afryki. Oby kręgosłup wytrzymał mu jeszcze siedemnaście lat do emerytury. I oby ktoś się zlitował i dał mu tę emeryturę. 

Zostaw komentarz

Twój email nie będzie opublikowany